“Wesele Figara”, Opera Wrocławska, Opera Bałtycka w Gdańsku
Poczynając od plakatu Rafała Olbińskiego: zapowiada erotyczne mataczenia i takie się tam owszem znajdą, przy czym nie kobiety padają ich ofiarami, lecz to mężczyźni zostają koniec końców wystrychnięci na dudka. Nie sam tylko hrabia Almaviva, ale też i Figaro, i Cherubin, nie mówiąc o postaciach pomniejszych. Urodą, sprytem i kobiecą solidarnością potrafią sprawić, że mężczyzna staje się taki mały jak lalka w ręku nagiej, pawiowłosej piękności u Olbińskiego.
Dalej, co najpierw wpada w ucho: nieśmiertelna uwertura Wolfganga Amadeusza Mozarta, znakomicie wykonana przez orkiestrę pod batutą Jose Marii Florencio, muzyka poprowadzona można rzec ze swadą do ostatniej nuty. Zapierająca dech w piersiach scenografia Małgorzaty Słoniowskiej. Umowna, symboliczna, przejrzysta, chłodna. Ogrzewana emocjami bohaterów. Kostiumy, poczynając od półnegliżu, przez poranne szlafroki itp., coraz bardziej obłapiające i krępujące bohaterów, aż po pełne ukostiumienie, z perukami włącznie. Podzielone kolorystycznie: na czarne i jasne charaktery.
(“Czarne charaktery” to drugi plan intrygantów: Marcelina, Bartolo, Basilio, Antonio). Postaci sceniczne – dobrze obsadzone. Dotyczy to zarówno obsady pierwszej, jak drugiej, niedzielnej premiery. Chcą grać i wiedzą, co jest grane. Właśnie grane, a nie tylko śpiewane, na stojąco. Celuje w tym młodzież: Figaro (Adam Palka), Zuzanna (Julia Iwaszkiewicz), Cherubin (kontratenor Jan Monowid) – mówię o obsadzie sobotniej. Obie łączy Leszek Skrla, najsrożej wyszydzony łowca damskich serc i amator miłosnych podchodów, hrabia Almaviva. Gdyby tak jeszcze miał większy pociąg do dam!
Przedstawienie jest – przynajmniej do przerwy – dynamiczne, a nawet energetyzujące. W drugiej części, rozdzierających dusze arii Hrabiny i Hrabiego, dynamika siada i dopiero pod koniec odzyskuje wigor, kończąc się happy endem. To “siodło” energetyczne Marek Weiss zapewne będzie tłumaczył ideą skierowania uwagi widowni na kłopoty małżeńskie hrabiostwa i niemal cudowne z nich wyjście. Idea jak idea, ale wytrzymać dziesięciominutową solówkę choćby w najdoskonalszym wykonaniu dziś trudno.
Premiera ta dowodzi, że po roku od objęcia POB przez Marka Weiss-Grzesińskiego, przyjętego w Gdańsku dość burzliwie, spełniają się krok po kroku jego zapowiedzi. Po pierwsze: stworzenia zespołu, w którym śpiewacy, chór, tancerze, orkiestra, zespół techniczny tworzą jedną całość. Ta całość stwarza fundament do zaproponowania trójmiejskiej (i nie tylko) publiczności różnorodnego repertuaru.
Spoglądając na parę premier minionego roku, jak “Don Giovanni”, “Eurazja”, “Gwałt na Lukrecji” czy “Men\’ s Dance” można powiedzieć, że słowa Marek Weiss dotrzymuje. A profesjonalizm przez niego samego i doproszonych artystów przedstawień powoduje, że ucicha powoli burza wokół nich. Zła burza, bowiem dobra potrzebna jest każdej sztuce.
Tadeusz Skutnik
POLSKA Dziennik Bałtycki
16 lutego 2009