“Falstaff” – reż. Maciej Prus – Opera Nova w Bydgoszczy
Oto skonstruowana z materiałów pasmanteryjnych, na plakacie Tomasza Bogusławskiego, twarz Sir Johna Falstaffa. Jego oczy wyrażają zdumienie, a usta są zasłonięte damskim gorsetem w kształcie motyla, który niemalże w żelaznym uścisku obejmuje i jego szyję. Cóż to za wielowymiarowa symbolika głównego bohatera, a także i klucz do literackiej koncepcji, konstrukcji reżyserskiej oraz muzycznej interpretacji dzieła operowego „Falstaff” Giuseppe Verdiego wystawionego w Operze Nova w Bydgoszczy.
Ileż to stereotypów kojarzących się z dotychczasowymi literackimi i scenicznymi wizjami fizyczności Falstaffa łamie bydgoska inscenizacja. Zamiast wizerunku podstarzałego, otyłego zawadiaki i pijaka reżyser Maciej Prus stworzył pewnego siebie mężczyznę, atrakcyjnego fizycznie i ceniącego uroki życia, najchętniej w postaci pięknych kobiet, które to w jego męskiej zarozumiałości, są na tyle naiwne, słabe psychicznie i poddańcze, że bez trudu można je wykorzystać, a przy okazji zadrwić i zakpić. A przede wszystkim wyłudzić pieniądze, których to mu zawsze brakuje. I to jest początek intrygi. Jego ofiarami staje się Alicja Ford oraz Meg Page, które to otrzymują od niego listy z taką samą treścią. W II premierze opery w postać Falstaffa wciela się Leszek Skrla. W barwach jego barytonu słychać manifestację męskości, dumy, honoru, przekonania o własnej wartości. Ten interesujący wokal artysta uzupełniał znakomitą grą aktorską. Stworzony przez niego Falstaff, także i cierpiał, kiedy stał się ofiarą własnej intrygi, sponiewierany przez kobiety.
A wszystko to dzieje się w fenomenalnie zaprojektowanej scenografii. Jagna Janicka, z mistrzowską dla siebie intuicją wykorzystała możliwości technicznej bydgoskiej sceny operowej. Świat Falstaffa ma dwie warstwy. Podłoga sceniczna raz to opada, innym razem się unosi, w zależności od tego, gdzie dzieje się akcja. Karczma, w której Falstaff knuł swoją intrygę, zapada się w dół, dając miejsce bezkresnej zielonej łące, nad którą widnieje czyste lazurowe niebo. Jagna Janicka stworzyła ogromną przestrzeń dla miłości, dla pozytywnej energii, wolności i odzyskanego poczucia godności. I wypełniła ją barwami – czystymi, żywymi, kontrastującymi ze sobą. Jest soczysta bujna zieleń kojarząca się z nadzieją i radością oraz czysty błękit znak niewinności, szlachetności poczynań. A całą tę przestrzeń wypełnia światło w reżyserii Macieja Igielskiego. W zależności od rozgrywającej się akcji, światło albo tłumi i wyostrza scenę oraz jej barwy, albo też rozjaśnia. I tutaj warto podkreślić, że oświetlenie samotnego drzewa wisielców w ostatnich scenach spektaklu to prawdziwy majstersztyk. Maciej Igielski dosłownie wyczarowuje najdelikatniejsze niuanse i to w sferze plastycznej, jak i muzycznej. To światło wprost włączyło się do akcji scenicznej, współgrało z muzyką. A przede wszystkim wsparło szekspirowski klimat z pogranicza „Snu nocy letniej”.
Idealnie ze scenografią współgrały stylizowane na czasy szekspirowskie kostiumy Hanny Wójcikowskiej-Szymczak. Charakteryzowały postaci. Spośród nich wyróżniał się strój sługi Falstaffa – Pistola. Określał jego sprawnośc fizyczną, a przede wszystkim usposobienie. Idealnie też harmonizował z jego temperamentem. Kreujący tę postać Janusz Żak bogatymi środkami aktorskimi oddał jej charakter. Jego czysta i silna barwa barytonu była idealnym kontrapunktem do pozostałych głosów w scenach zbiorowych.
I Szymon Komasa w roli Forda. Tak jak budził zachwyt w „Potępieniu Fausta” wystawionym niedawno w Operze Nova, tak i teraz stworzył ciekawą postać, wykorzystując odmienne środki aktorskie. Aparat wykonawczy artysty zachwycał swą siłą. Głosem wyrażał tak wiele odcieni swych wewnętrznych przeżyć, a zwłaszcza pomysłów mających na celu zdemaskowanie żony. Sympatyczną aurę i bardzo subtelne poczucie humoru zaprezentowały Anna Wierzbicka jako Alicja Ford oraz Dorota Sobczak w roli Pani Meg Page. Anna Wierzbicka ujawnia talent komediowy, głosowo w świetnej formie – szczególnie w scenach pełnych ekspresji. I cudowna Dorota Sobczak urzekająca świeżością głosu. Hanna Okońska jako Nannetta fascynowała delikatną barwą swego sopranu idealnie harmonizującą z rodzącym się w niej uczuciem miłości. Urzekająca aktorsko w każdej scenie. A Pani Quickly? Katarzyna Nowak- Stańczyk uwiodła widzów komediowym talentem. Głosowo w znakomitej formie. Zarówno Adam Zdunikowski jako Fenton, Marek Szymański w roli Dr Caiusa oraz Paweł Krasulak jako Bardolf zachwycili widzów i czystymi barwami głosów, i grą aktorską, szczególnie w scenach zbiorowych.
Zarówno soliści jak i chór oraz balet znakomicie odnaleźli się również w Odsłonie drugiej Aktu III, kiedy to napięcie akcji rosło z minuty na minutę, kiedy to w Parku w Windsorze spotkali się wszyscy bohaterowie. Scena zbiorowa z udziałem chóru i baletu była pełna ekspresji, napięć, zaskoczeń. I rozwiązań zmierzających do szczęśliwego końca.
To przepiękne wizualnie przedstawienie zaistniało dzięki muzyce. Za pulpitem dyrygenckim stanął Piotr Wajrak, który intuicyjnie i inteligentnie poprowadził orkiestrę. Można powiedzieć, że tego wieczoru to muzyka Giuseppe Verdiego kreowała sceniczną rzeczywistość. Co więcej, harmonizowały z nią nie tylko głosy solistów, ale także i ich gesty. Muzyka nie tylko wypełniała przestrzeń, ale przede wszystkim wywoływała działania na scenie. Ileż w niej było energii, świeżości, dynamizmu oraz ekspresji. To znów liryzmu, poczucia humoru, delikatnych żartów, a także i niezgody. Miało się wrażenie, że to nie kobiety, lecz dźwięki muzyki wrzuciły Hojna z impetem Sir Johna Falstaffa do Tamizy w wiklinowym koszu razem z brudną bielizną. Ale nie tylko o formę zemsty tu chodzi. Główne bohaterki nie mają najmniejszego zamiaru godzić się na warunki Falstaffa. Nie dają się zwieść jego listom, bronią swego honoru i dumy. Udowadniają mu, że nie są bezmyślnymi i bezbronnymi istotami, pozwalającymi na manipulowanie swym życiem. W chwili kiedy kosz wraz z uwięzionym w nim Falstafem z przeogromną siłą został przez nie wrzucony do orkiestronu imitującego rzekę, zaniepokoiłam się o życie Leszka Skrli.
Maciej Prus wyreżyserował na scenie Opery Nova nie tylko w znakomitym stylu operę komiczną, ale przede wszystkim dzieło, nie pozbawione filozoficznych przemyśleń. A wiążą się one z postacią Falstaffa. Sam Giuseppe Verdi, kiedy skończył partyturę, powiedział, żeby Falstaff poszedł swoją drogą przed siebie i żył dalej. Czy nie jest to jedna z najpiękniejszych przenośni ujmująca życie ludzkie i nadająca mu sens?
Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
24 października 2017