“Traviata” – reż. Karolina Sofulak – Opera Bałtycka w Gdańsku
Historia operowej Violetty jest przeniesieniem historii Małgorzaty z powieści “Dama Kameliowa” Aleksandra Dumasa syna. Obarczona przypisanej (zgodnie z ludowym odbieraniem przeznaczenia) zawodowi chorobie – suchotami – kurtyzana zostaje postawiona krótko przed swoja śmiercią wobec dramatycznych wyborów. Pierwszy wiąże się z odrzuceniem postanowienia o zakochiwaniu się w kimkolwiek (bo to zguba i cierpienie), drugi wybór zostaje narzucony przez umowne normy społeczne (ojciec Alfreda, zakochanego nieprzytomnie w Violetcie, prosi Violettę o zerwanie związków z synem dla małżeńskiego dobra siostry Alfreda). Violetta, która z miłości do ukochanego i z powodu rozwijającej się choroby, rezygnuje z paryskich uciech w domu rozpusty, godzi się na ofiarę złożoną w imię miłości. Powtarza jednak, niczym antyczna Antygona, że życzy sobie, aby jej poświęcenie zostało zauważone. W okresach przytomnego odbierania świata, ma nadzieję, że miłość jest w stanie pokonać chorobę. Fatum jednak musi zebrać swoje żniwo. Bohaterka nie umiera samotnie, jest przy niej ukochany, który dopiero w obliczu śmierci Violetty przytomnieje oraz ojciec kochanka, Germont, przytłoczony odpowiedzialnością, jaką nałożył na wyczerpaną gruźlicą kobietę. Nie ma złudzeń, że świat zbudowany w operze Verdiego opiera się na schemacie niezaspokojonej miłości, obarczonej odpowiedzialnością kastową oraz na nośnym temacie kochanków w obliczu śmierci. Poniesiona ofiara nie oburza, wstrzymuje uważnego odbiorcę przed radykalizmem poglądowym, a w kontekście gatunkowym, powinna wzruszyć.Karolina Sofulak, której powierzono adaptację inscenizacji Marka Weissa, nieco zliftingowała dzieło, wpisując je w początek XX wieku, nie obarczając spektaklu jednak żadnymi aspektami historycznymi. Skupiła się na temacie powolnego umierania kochającej życie i uciechy Violetty, uwikłanej w ponadczasowe dylematy doświadczonej prostytutki (mieć patrona, który zaliczy ją do swoich własności, czy ulec podszeptom serca, aby wybrać niepewność u boku zakochanego mężczyzny). Nie ma w śmierci Violetty patosu rodem z teatru japońskiego czy opery pekińskiej, nie jest ona wyborem, tylko podporządkowaniem się przeznaczeniu, wywołującym niezbędny w teatrze element wzruszenia czy współczucia. Nie dostrzegłam w gdańskiej inscenizacji problemu buntu wobec losu, a raczej odgradzanie się od świata w przedśmiertnym poszukiwaniu odrobiny miłości. Scenograficzna szklarnia (na zewnątrz której padał śnieg), „usłana” masą tulipanów, symbolizowała odrzucenie świata pozorów i wybranie drogi naturalnego szczęścia. Smutną prawdą mogłaby być teza, że prawdziwe szczęście może się rozwinąć w warunkach równie sztucznych.Osobowością „Traviaty” była zdecydowanie sopranistka Joanna Woś. Zdominowała scenę głosem, wyczuciem dramaturgicznym i urokliwą interpretacją. Publiczność doceniła jej doskonałe przygotowanie w partiach solowych, w których dawała popis swoich niezwykłych umiejętności tonicznych. Zachęcała śpiewem do uważności na dźwięk i melodię słów. Znakomite warunki zewnętrzne były atutem w spektaklu o niebanalnej kurtyzanie. Partnerem scenicznym okazał się nie Alfred (Dariusz Stachura), ale Leszek Skrla grający jego ojca, Germonta. Bardzo wyraźnie zagrał troskliwego człowieka, pragnącego szczęścia dla swoich dzieci, przekonał, że nie chodziło mu tylko o relatywne korzyści wynikające z rozstania się Violetty i Alfreda. Leszek Skrla zachwycał głosem i podejściem do scenicznej historii, wyczuciem dramaturgicznym. Być może wpisany w pewien schemat postrzegania mężczyzn, a być może zwyczajnie mało skupiony okazał się Dariusz Stachura. Bardzo skromnie operował środkami artystycznymi dla wyrażenia swej miłości do Violetty. Nie odegrał romantycznego kochanka ani też urażonego i rozwścieczonego mężczyzny. Za bardzo tonował emocje. Na uwagę zasługuje Ingrida Gapova, grająca skromniutką rolę Anniny, służącej. Przygotowanie głosowe wyśmienite.
Współczesna opera, jeżeli nie jest wydarzeniem społecznym czy komercyjnym musi zawierać takie elementy, które pozwolą nawet najbardziej rozleniwionych operowo odbiorców kultury sprowokować do myślenia i wzruszenia. Dla mnie niecodziennym okazał się śpiew Joanny Woś oraz jej dbałość i elegancja sceniczna. Długie partie solowe nie nużyły, tylko zachęcały do coraz uważniejszego wczuwanie się w rytm i tembr głosu, dzięki którym historia umierającej kurtyzany zamieniła się w smutną opowieść o prawdziwej miłości delikatnej kobiety. Karolina Sofulak pokazała, że umie dobrać aktorów, przemienić sceny zbiorowe na małej scenie Opery Bałtyckiej w barwne widowisko, a “Traviatę” podać klasycznie, choć interesująco. Dzięki wspólnej pracy uznanego inscenizatora i młodej rezyserki powstało dzieło smakowite, godne polecenia wrażliwym na muzykę odbiorców nie tylko w Trójmieście.
Marek Weiss mówił rozentuzjazmowany po spektaklu, że zacząl się nowy etap dla wszystkich mieszkańców Trójmiasta, szczególnie Gdańska. Rozpoczęła się budowa Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, lecz powstał również z inicjatywy ludzi kultury, biznesu i polityki Społeczny Komitet Wsparcia Budowy Opery Bałtyckiej, co pozwala mieć nadzieję, że już…za 8 lat będziemy mogli cieszyć się nowym budynkiem operowym na Pomorzu.
Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
9 marca 2011